Zjawiła się pewnego ranka, Niedzielnego samotnego poranka Jej włosy powiewały na mroźnym wietrze Nie wiem jak mnie znalazła, Albowiem kroczyłem w ciemnościach Gruzy leżały wokół mnie Po walce, której wygrać nie mogłem. Spytała mnie o imię me, a potem wroga mego. Odrzekłem, że jest w niektórych ludziach chęć By walczyć i zabijać własnych braci Bez względu na miłość ani na Boga. I błagałem ją: konnicę mi daj, Bym stratować mógł mych wrogów, Tak niepohamowana była moja chęć Pochłonięcia tej straty życia. Lecz ona nie myślała o walce, Która zamienia ludzi w bestie Które łatwo się zaczyna A jednak niemożliwych do skończenia. Albowiem ona jest matka dla wszystkich ludzi, Doradziła mi tak mądrze, że Bałem się iść znowu sam I poprosiłem ją by została. O, pani, podaj mi swą dłoń I pozwól mi spocząć u Twego boku Miej wiarę i ufaj w pokój rzekła i napełniła me serce życiem. Siła nie tkwi w liczbach Nie miej takich złudzeń Lecz jeśli będziesz potrzebował mnie Bądź pewny że w pobliżu będę. To powiedziawszy, odwróciła się I choć nie znalazłem właściwych słów Stałem i patrzyłem aż do momentu, Gdy zniknął jej czarny płaszcz. Praca moja nie jest lżejsza, Lecz teraz wiem, żem nie jest sam. Odnajdę nowe serce Za każdym razem, gdy wspomnę tamten wietrzny dzień I jeśli pewnego dnia pojawi się u ciebie, Spijaj duszkiem jej słowa tak mądre Weź od niej odwagę jako nagrodę
SUPER CUDOWIE :-) *ROSE* *OK* *YAHOO*